Z najstarszych wspomnień, do których mogę sięgnąć myśląc o przybyciu na Rakowiec prosto z niezwykle śródmiejskiej tkanki, jest wygląd przystanku Rakowiec. Niedaleko wiaty stała budka z chińskimi daniami, a za nią salon meblowy (dzisiejszy Carrefour), przed którego wejściem stało powiększone kilkukrotnie krzesło stanowiące reklamę salonu. Za pawilonem sunął szpaler topoli włoskich, z których obecnie zostało tylko kilka sztuk. Resztę usunięto pod budowę nowego osiedla, zupełnie niepasującego do typowych, czteropiętrowych bloczków robotniczych. Pamiętam jak stały tam stare bramki, a dzieciaki grały w piłkę. W oddali zachodziło słońce, a Rakowiec był bardziej zielony i spokojny.
Do przychodni na Jankowskiej (obecnie nieczynnej, nie wiem nawet czy czekającej na remont) szło się wzdłuż Żwirki, mijając sklep spożywczy z dużym wyborem jajek niespodzianek (teraz w tym miejscu medycyna rodzinna) i kiosk, po którym nie ma nawet śladu, bo zamurowano nawet dziurę po drzwiach. Nie pamiętam jednak żebym kiedykolwiek i cokolwiek w nim kupiła. Przychodnia dla dzieci miała wejście od północy, a od strony południowej wchodzili dorośli. Tuż obok niej znajdował się Instytut Nafty rozlokowany w małych, białych budyneczkach. Wtedy też przystanek Baleya zwał się właśnie ITN, przypominając o siedzibie tej szacownej instytucji właśnie w tym miejscu. Niestety, niskie budynki zastąpił nowoczesny korpo kompleks Wiśniowy Buisness Park, zupełnie niepasujący swoją kubaturą do otoczenia.
Osiedla na Baleya może nie miały ocieplonych i pokolorowanych dziwacznie budynków, były szare i smutne, a na każdym podwórku przydomowym stały śmiertelnie niebezpiecznie dla dzisiejszych dzieci zabawki z metalu to i tak pamiętam te miejsca jako wesołe, pełne dzieciaków.
Kościół na Gorlickiej dopiero się budował i wszyscy wierni znikali w tymczasowej, podziemnej kaplicy, nad torami przerzucona była tzw. „szeroka kładka”, a na podwórkach w betonowych zabudowach były urządzone piaskownice. Obecnie niemal wszystkie są przerobione na toporne kwietniki.