Idąc spacerem wzdłuż wykopu kolei radomskiej mijamy dwie kładki pozwalające na pieszo przeskoczyć na sąsiednią dzielnicę – Włochy. Po prawej stronie mijamy ogródki działkowe, w sporej ilości opuszczone i zaniedbane. Gdzieniegdzie można zauważyć jeszcze odpryski starego Rakowca pod postacią jego zabudowy, która ewidentnie nie pasuje do współczesnych czasów. Działki wyglądają niebezpiecznie, ale jak to zwykle bywa w takich miejscach, kryją ciekawe rzeczy.
Niedaleko działek już przy Alei Krakowskiej znajduje się tajemniczy ciek wodny. Jest to zachowany fragment Potoku Służewieckiego, którego źródło znajdowało się w okolicach obecnego Czystego. Właśnie wzdłuż niego znajdowały się pierwsze osady południowej części Warszawy.
Po cichaczu, jak zwyczajny ciek...
sobota, 23 listopada 2013
... o górkach rekreacyjnie
Wcześniej doszło ciut informacji dotyczących źródła pochodzenia górek, teraz zajmiemy się przyjemną stroną wspomnieniową. Jak kiedyś wyglądał ten park? W co tu się bawiono? Jak spędzano czas na górkach?
Marek Nowakowski w swoim opowiadaniu Forty napisał: „(...) Jeszcze przez lata całe były celem wagarów kilku pokoleń uczniaków i ulubionym miejscem erotycznych inicjacji. W fosach podobno były raki i nocą odbywały się wyprawy z latarkami. Latem zatrzymywały się tutaj cygańskie tabory”.
Jerzy Kasprzycki pisał w nr. 283 „Życia Warszawy” (1968r.): „Nie ma chyba warszawiaka z dzielnic peryferyjnych, który we wspomnieniach z dzieciństwa nie zachowałby owych przepysznych zabaw na fortach. Gdzie, jak nie w fortecznych fosach, uczyliśmy się pływać i łowić ryby? A w latach późniejszych zdobywało się w gęstych zaroślach nadbrzeżnych wiele innych cennych i przyjemnych doświadczeń...”
Jak podchodzili do tego miejsca rodzice? Nie byli zbytnio zadowoleni, kiedy ich pociechy przemierzały strome zbocza tuż nad mętną wodą fosy. Stwarzało to oczywiste niebezpieczeństwo dla zdrowia dzieciaków. Kolejną grozę wzbudzała wieża triangulacyjna, która stała w pobliżu skrzyżowania ul. Korotyńskiego i Pawińskiego. Tuż obok niej znajdował się stawik obrośnięty trzciną – jedyna pamiątka po stałej wodzie znajdujące się niegdyś w fosie. Stawu już nie ma, a jedynym świadkiem tutejszych zabaw w piratów jest drzewo przy ul. Korotyńskiego 13 (obiecuję zdjęcie). Zapominano o niebezpieczeństwach w okresie zimowym, kiedy rodzice tłumnie przybywali tu zjeżdżać na sankach lub nartach. Największe stromizny znajdowały się od obecnej ul. Grzeszczyka.
Dla dzieciaków był to jednak niekwestionowany raj, pisze o tym Andrzej Jegliński w swoim artykule: http://pisochota.blogspot.com/2013/10/moj-rakowiec-odc-6-way-wzduz-ul.html , który bardzo polecam.
Górki w 1997, stary plac zabaw w tle i rosnące bloki
A dla mnie? Dla mnie to park starego placu zabaw z drewnianych bali (widać go na poniższym zdjęciu), który nie był ogrodzony, bujało się na wielkiej oponie, nie był ogrodzeń i zwariowanych matek niepozwalających swoim dzieciom biegać. Park bolesnych upadków na rolkach, jeżdżenia na starym składaku i zabaw z psem. Ale uwielbiam to miejsce i cieszę się, że jest zabytkiem nie do ruszenia. Przynajmniej póki co.
Marek Nowakowski w swoim opowiadaniu Forty napisał: „(...) Jeszcze przez lata całe były celem wagarów kilku pokoleń uczniaków i ulubionym miejscem erotycznych inicjacji. W fosach podobno były raki i nocą odbywały się wyprawy z latarkami. Latem zatrzymywały się tutaj cygańskie tabory”.
Jerzy Kasprzycki pisał w nr. 283 „Życia Warszawy” (1968r.): „Nie ma chyba warszawiaka z dzielnic peryferyjnych, który we wspomnieniach z dzieciństwa nie zachowałby owych przepysznych zabaw na fortach. Gdzie, jak nie w fortecznych fosach, uczyliśmy się pływać i łowić ryby? A w latach późniejszych zdobywało się w gęstych zaroślach nadbrzeżnych wiele innych cennych i przyjemnych doświadczeń...”
Jak podchodzili do tego miejsca rodzice? Nie byli zbytnio zadowoleni, kiedy ich pociechy przemierzały strome zbocza tuż nad mętną wodą fosy. Stwarzało to oczywiste niebezpieczeństwo dla zdrowia dzieciaków. Kolejną grozę wzbudzała wieża triangulacyjna, która stała w pobliżu skrzyżowania ul. Korotyńskiego i Pawińskiego. Tuż obok niej znajdował się stawik obrośnięty trzciną – jedyna pamiątka po stałej wodzie znajdujące się niegdyś w fosie. Stawu już nie ma, a jedynym świadkiem tutejszych zabaw w piratów jest drzewo przy ul. Korotyńskiego 13 (obiecuję zdjęcie). Zapominano o niebezpieczeństwach w okresie zimowym, kiedy rodzice tłumnie przybywali tu zjeżdżać na sankach lub nartach. Największe stromizny znajdowały się od obecnej ul. Grzeszczyka.
Dla dzieciaków był to jednak niekwestionowany raj, pisze o tym Andrzej Jegliński w swoim artykule: http://pisochota.blogspot.com/2013/10/moj-rakowiec-odc-6-way-wzduz-ul.html , który bardzo polecam.
Górki w 1997, stary plac zabaw w tle i rosnące bloki
A dla mnie? Dla mnie to park starego placu zabaw z drewnianych bali (widać go na poniższym zdjęciu), który nie był ogrodzony, bujało się na wielkiej oponie, nie był ogrodzeń i zwariowanych matek niepozwalających swoim dzieciom biegać. Park bolesnych upadków na rolkach, jeżdżenia na starym składaku i zabaw z psem. Ale uwielbiam to miejsce i cieszę się, że jest zabytkiem nie do ruszenia. Przynajmniej póki co.
O górkach informacyjnie...
Górki. Jasne, ukształtowanie terenu jako pierwsze nasuwa na myśl słowo „górki”. Wszyscy mieszkańcy Rakowca chyba znają to określenie i tak właśnie na górki chodzi się na sanki zimą, latem na kocyk, a wieczorami z psem. Jednak pod zwałem nasypanej ziemi kryje się spory kawałek historii.
Dwa zagadkowe miejsca, jakby zakopane betonowe konstrukcje to część widocznego fortu Rakowiec, który był fragmentem XIXwiecznych zabudowań twierdzy Warszawa. Wzniesiono go w latach 1889-1892. W innych miejscach Warszawy również istnieją takie forty należące do tego samego pierścienia. Co ciekawe, wszystkie mają ten sam kształt i są otoczone fosą, która jednak w przypadku ochockim nie ma już wody (poza okresem wiosennym, kiedy cały śnieg schodzi ze zboczy). Dlaczego jednak wybrano właśnie tę lokalizację? Tereny były tutaj bardzo podmokłe i przeważały tu liczne bagna, jeziorka oraz... potok służewiecki (sic! Ale zaraz, zaraz wrócimy do niego innym razem). Grząski teren nie sprzyjał więc wrogom. Dwa betonowe fragmenty nieznacznie wynurzające się z ziemi to wejścia do schronów o głębokości 100m. Tutaj taka malutka urban legend związana właśnie z tym miejscem, otóż podobno w latach powojennych dwójka chłopców weszła do fortu i znalazła skład niemieckiej broni z czasów wojny. Nastąpił głuchy wybuch i dwóch chłopców straciło życie wewnątrz twierdzy. Dlatego podobno obecnie drzwi pancerne są głęboko zakopane i nie można ich ruszyć.
Ciekawa jest również kwestia zieleni, ponieważ forty właśnie obsadzano roślinami szybko rosnącymi i mającymi rozłożyste korony. Korona fortu jest cała obsadzona kasztanowcami, które jednak pochodzą z czasów współczesnych. Ciekawe czy ogrodnik znał się na zieleni typowo fortecznej.
Fort nie brał udziału w drugiej wojnie światowej, wiadomo tylko z meldunków niemieckich, że nadciągający wróg od strony zachodniej właśnie stojąc na wale podawał komunikat o położonych w oddali budynkach Starej Ochoty, które dostrzegał poprzez rozciągające się pola Rakowca. Nie wiedzieli jednak, że ich cel będzie broniony przez mieszkańców kolonii.
Dwa zagadkowe miejsca, jakby zakopane betonowe konstrukcje to część widocznego fortu Rakowiec, który był fragmentem XIXwiecznych zabudowań twierdzy Warszawa. Wzniesiono go w latach 1889-1892. W innych miejscach Warszawy również istnieją takie forty należące do tego samego pierścienia. Co ciekawe, wszystkie mają ten sam kształt i są otoczone fosą, która jednak w przypadku ochockim nie ma już wody (poza okresem wiosennym, kiedy cały śnieg schodzi ze zboczy). Dlaczego jednak wybrano właśnie tę lokalizację? Tereny były tutaj bardzo podmokłe i przeważały tu liczne bagna, jeziorka oraz... potok służewiecki (sic! Ale zaraz, zaraz wrócimy do niego innym razem). Grząski teren nie sprzyjał więc wrogom. Dwa betonowe fragmenty nieznacznie wynurzające się z ziemi to wejścia do schronów o głębokości 100m. Tutaj taka malutka urban legend związana właśnie z tym miejscem, otóż podobno w latach powojennych dwójka chłopców weszła do fortu i znalazła skład niemieckiej broni z czasów wojny. Nastąpił głuchy wybuch i dwóch chłopców straciło życie wewnątrz twierdzy. Dlatego podobno obecnie drzwi pancerne są głęboko zakopane i nie można ich ruszyć.
Ciekawa jest również kwestia zieleni, ponieważ forty właśnie obsadzano roślinami szybko rosnącymi i mającymi rozłożyste korony. Korona fortu jest cała obsadzona kasztanowcami, które jednak pochodzą z czasów współczesnych. Ciekawe czy ogrodnik znał się na zieleni typowo fortecznej.
Fort nie brał udziału w drugiej wojnie światowej, wiadomo tylko z meldunków niemieckich, że nadciągający wróg od strony zachodniej właśnie stojąc na wale podawał komunikat o położonych w oddali budynkach Starej Ochoty, które dostrzegał poprzez rozciągające się pola Rakowca. Nie wiedzieli jednak, że ich cel będzie broniony przez mieszkańców kolonii.
sobota, 16 listopada 2013
po 1995r.
Z najstarszych wspomnień, do których mogę sięgnąć myśląc o przybyciu na Rakowiec prosto z niezwykle śródmiejskiej tkanki, jest wygląd przystanku Rakowiec. Niedaleko wiaty stała budka z chińskimi daniami, a za nią salon meblowy (dzisiejszy Carrefour), przed którego wejściem stało powiększone kilkukrotnie krzesło stanowiące reklamę salonu. Za pawilonem sunął szpaler topoli włoskich, z których obecnie zostało tylko kilka sztuk. Resztę usunięto pod budowę nowego osiedla, zupełnie niepasującego do typowych, czteropiętrowych bloczków robotniczych. Pamiętam jak stały tam stare bramki, a dzieciaki grały w piłkę. W oddali zachodziło słońce, a Rakowiec był bardziej zielony i spokojny.
Do przychodni na Jankowskiej (obecnie nieczynnej, nie wiem nawet czy czekającej na remont) szło się wzdłuż Żwirki, mijając sklep spożywczy z dużym wyborem jajek niespodzianek (teraz w tym miejscu medycyna rodzinna) i kiosk, po którym nie ma nawet śladu, bo zamurowano nawet dziurę po drzwiach. Nie pamiętam jednak żebym kiedykolwiek i cokolwiek w nim kupiła. Przychodnia dla dzieci miała wejście od północy, a od strony południowej wchodzili dorośli. Tuż obok niej znajdował się Instytut Nafty rozlokowany w małych, białych budyneczkach. Wtedy też przystanek Baleya zwał się właśnie ITN, przypominając o siedzibie tej szacownej instytucji właśnie w tym miejscu. Niestety, niskie budynki zastąpił nowoczesny korpo kompleks Wiśniowy Buisness Park, zupełnie niepasujący swoją kubaturą do otoczenia.
Osiedla na Baleya może nie miały ocieplonych i pokolorowanych dziwacznie budynków, były szare i smutne, a na każdym podwórku przydomowym stały śmiertelnie niebezpiecznie dla dzisiejszych dzieci zabawki z metalu to i tak pamiętam te miejsca jako wesołe, pełne dzieciaków.
Kościół na Gorlickiej dopiero się budował i wszyscy wierni znikali w tymczasowej, podziemnej kaplicy, nad torami przerzucona była tzw. „szeroka kładka”, a na podwórkach w betonowych zabudowach były urządzone piaskownice. Obecnie niemal wszystkie są przerobione na toporne kwietniki.
Do przychodni na Jankowskiej (obecnie nieczynnej, nie wiem nawet czy czekającej na remont) szło się wzdłuż Żwirki, mijając sklep spożywczy z dużym wyborem jajek niespodzianek (teraz w tym miejscu medycyna rodzinna) i kiosk, po którym nie ma nawet śladu, bo zamurowano nawet dziurę po drzwiach. Nie pamiętam jednak żebym kiedykolwiek i cokolwiek w nim kupiła. Przychodnia dla dzieci miała wejście od północy, a od strony południowej wchodzili dorośli. Tuż obok niej znajdował się Instytut Nafty rozlokowany w małych, białych budyneczkach. Wtedy też przystanek Baleya zwał się właśnie ITN, przypominając o siedzibie tej szacownej instytucji właśnie w tym miejscu. Niestety, niskie budynki zastąpił nowoczesny korpo kompleks Wiśniowy Buisness Park, zupełnie niepasujący swoją kubaturą do otoczenia.
Osiedla na Baleya może nie miały ocieplonych i pokolorowanych dziwacznie budynków, były szare i smutne, a na każdym podwórku przydomowym stały śmiertelnie niebezpiecznie dla dzisiejszych dzieci zabawki z metalu to i tak pamiętam te miejsca jako wesołe, pełne dzieciaków.
Kościół na Gorlickiej dopiero się budował i wszyscy wierni znikali w tymczasowej, podziemnej kaplicy, nad torami przerzucona była tzw. „szeroka kładka”, a na podwórkach w betonowych zabudowach były urządzone piaskownice. Obecnie niemal wszystkie są przerobione na toporne kwietniki.
Coś tu nie pasuje...
Wyjście na spacer wzdłuż wykopu kolei radomskiej stanowiącej niemalże „naturalną” granicę między Ochockim Rakowcem a Włochami, jest nie tylko chwilą odpoczynku, ale i momentem zastanowienia: co kryje się w gąszczu zieleni pobliskich działek? Stare bramy, pokruszone budowle, a nawet stara willa pod adresem Żwirki i Wigury 25 (kiedyś Gorlicka 3).
Wykop kolei radomskiej jeszcze przed postawieniem ekranów wyciszających (2009r.)
Idąc dróżką nad samym wykopem, trafiamy w pewnym momencie na wejście do początkowych numerów ulicy Jasielskiej. Skąd wzięła się tutaj numeracja tej ulicy? Otóż kiedyś Jasielska jako przedłużenie ulicy Sąchockiej dochodziła do torów linią prostą, podobnie jak Jankowska i… Gorlicka. Zgadza się, kiedyś leżała ona równolegle do sąsiednich ulic, obecnie jest do nich prostopadła. Cała tutejsza topografia zmieniła się po wykonaniu wykopu w 1932-34r.
Nazwa kolejnej ulicy – Jankowskiej, pochodzi od właściciela pobliskiego folwarku o tymże nazwisku (wcześniej p. Adelsberga), który nabył ten teren obok folwarku Rakowiec. W okresie międzywojennym familia zaczęła parcelować teren i tak stopniowo wykupywali kolejne działki rozmaici przedsiębiorcy z całej Warszawy. Domek pod numerem 25 pochodzi z lat 30. ubiegłego wieku i należał do znanego ogrodnika – Artura Stefańskiego.
Mroczny dom Stefańskiego
Po wojnie wróciła do niego Irena Stefańska (wdowa? A może córka?), która zadbała o odbudowę domu, który miał spalony dach i piętro. Niestety, obecnie dom również niszczeje. Podchodząc do krzaków na ogródkach działkowych możemy zajrzeć i podziwiać tego staruszka. Ciekawe balustrady i wykończenia, do tego postać Matki Boskiej w małym okieneczku na elewacji. Warto się tędy przejść i popatrzeć chociażby na drzewa owocowe, wspominając jak ten teren wyglądał obsiany "dworkami".
Święty obrazek na elewacji budynku
Wykop kolei radomskiej jeszcze przed postawieniem ekranów wyciszających (2009r.)
Idąc dróżką nad samym wykopem, trafiamy w pewnym momencie na wejście do początkowych numerów ulicy Jasielskiej. Skąd wzięła się tutaj numeracja tej ulicy? Otóż kiedyś Jasielska jako przedłużenie ulicy Sąchockiej dochodziła do torów linią prostą, podobnie jak Jankowska i… Gorlicka. Zgadza się, kiedyś leżała ona równolegle do sąsiednich ulic, obecnie jest do nich prostopadła. Cała tutejsza topografia zmieniła się po wykonaniu wykopu w 1932-34r.
Nazwa kolejnej ulicy – Jankowskiej, pochodzi od właściciela pobliskiego folwarku o tymże nazwisku (wcześniej p. Adelsberga), który nabył ten teren obok folwarku Rakowiec. W okresie międzywojennym familia zaczęła parcelować teren i tak stopniowo wykupywali kolejne działki rozmaici przedsiębiorcy z całej Warszawy. Domek pod numerem 25 pochodzi z lat 30. ubiegłego wieku i należał do znanego ogrodnika – Artura Stefańskiego.
Mroczny dom Stefańskiego
Po wojnie wróciła do niego Irena Stefańska (wdowa? A może córka?), która zadbała o odbudowę domu, który miał spalony dach i piętro. Niestety, obecnie dom również niszczeje. Podchodząc do krzaków na ogródkach działkowych możemy zajrzeć i podziwiać tego staruszka. Ciekawe balustrady i wykończenia, do tego postać Matki Boskiej w małym okieneczku na elewacji. Warto się tędy przejść i popatrzeć chociażby na drzewa owocowe, wspominając jak ten teren wyglądał obsiany "dworkami".
Święty obrazek na elewacji budynku
poniedziałek, 11 listopada 2013
Zbarska? Gdzie?
Mało kto słyszał o ulicy Zbarskiej. Barską na Ochocie wszyscy znają, więc czemu Zbarska jest tak nieznana? Ta tajemnicza ulica już nie istnieje, zlikwidowano ją w 1968r. podczas jednoczesnego podciągnięcia ulicy Pruszkowskiej do arterii Żwirki i Wigury. Ulica przecinała obecną drogę na lotnisko i dalej prowadziła do Zbarża (stąd właśnie nazwa). Pierwsze wzmianki o tej wsi, obecnie osiedlu położonym na terenie dzielnicy Włochy, pochodzą już z połowy XVw., kiedy ulokowano ją na prawie chełmińskim za czasów księcia mazowieckiego Bolesława IV. Wróćmy jednak na chwilę do samej ulicy. Jeszcze po wojnie kursowały nią dwie linie: 114 oraz 128. Jeszcze w 1965r. można ją znaleźć na trasie linii 128 (www.trasbus.com).
Tu m.in. przebiegała Zbarska (widok od strony Żwirki i Wigury)
Ulica wygasała początkowo od strony Rakowca, stopniowo parcelowanego na mniejsze uliczki, a także rozbudowującego się pod postacią osiedla WSM, później zaś zamierała od strony wsi, która stopniowo przestawała mieć znaczenie. Obecnie śladów tej ulicy możemy się doszukiwać w „działkowej” Iłżeckiej i Wirażowej (Wirażowa róg Sasanki to serce dawnej wsi Zbarż), a także w „kopniętym” domu o adresie Żwirki Wigury 41, obecnie ostatnim budowlanym śladzie tej ulicy.
Willa pod obecnym adresem Żwirki i Wigury 41
Zaprojektował go arch. Władysław Nałęcz dla inż. Zygmunta Kotarskiego. W domu tym przed wojną działała klinika lecząca choroby neurologiczne i psychiczne. Willa zamieniła się wówczas w słynne sanatorium Anima działające od 1935 do 1939r. Jest to nie do pomyślenia obserwując ówczesne otoczenie willi, położone w centrum spalin. Budynek jest bardzo ciekawy, warto zajrzeć do jego środka, szczególnie obejrzeć mniejsze korytarze prowadzące do mieszkań- pokoi, poręcze i posadzkę.
Klatka schodowa
Ciekawa posadzka, niestety nie wiem z jakiego okresu
Podczas wojny mieściło się tu niemieckie dowództwo Luftwaffe, wykorzystujące sąsiedztwo z lotniskiem. Ciekawostką jest fakt, że posiada on reper, który pokazuje położenie obiektu nad poziomem morza (146m). Obecnie ten ciekawy zabytek w stylu okrętowym jest zamieszkiwany przez lokatorów, jednak nieustannie niszczeje i znacznie różni się od sąsiednich obiektów. Szkoda, bo to jeden z niemych świadków dawnych rolniczych terenów Rakowca i zapomnianej ulicy Zbarskiej.
Reper pokazujący liczbę 146
Zejście do piwnicy (fart chciał, że drzwi były otwarte!)
Dawne sanatorium Anima
Tu m.in. przebiegała Zbarska (widok od strony Żwirki i Wigury)
Ulica wygasała początkowo od strony Rakowca, stopniowo parcelowanego na mniejsze uliczki, a także rozbudowującego się pod postacią osiedla WSM, później zaś zamierała od strony wsi, która stopniowo przestawała mieć znaczenie. Obecnie śladów tej ulicy możemy się doszukiwać w „działkowej” Iłżeckiej i Wirażowej (Wirażowa róg Sasanki to serce dawnej wsi Zbarż), a także w „kopniętym” domu o adresie Żwirki Wigury 41, obecnie ostatnim budowlanym śladzie tej ulicy.
Willa pod obecnym adresem Żwirki i Wigury 41
Zaprojektował go arch. Władysław Nałęcz dla inż. Zygmunta Kotarskiego. W domu tym przed wojną działała klinika lecząca choroby neurologiczne i psychiczne. Willa zamieniła się wówczas w słynne sanatorium Anima działające od 1935 do 1939r. Jest to nie do pomyślenia obserwując ówczesne otoczenie willi, położone w centrum spalin. Budynek jest bardzo ciekawy, warto zajrzeć do jego środka, szczególnie obejrzeć mniejsze korytarze prowadzące do mieszkań- pokoi, poręcze i posadzkę.
Klatka schodowa
Ciekawa posadzka, niestety nie wiem z jakiego okresu
Podczas wojny mieściło się tu niemieckie dowództwo Luftwaffe, wykorzystujące sąsiedztwo z lotniskiem. Ciekawostką jest fakt, że posiada on reper, który pokazuje położenie obiektu nad poziomem morza (146m). Obecnie ten ciekawy zabytek w stylu okrętowym jest zamieszkiwany przez lokatorów, jednak nieustannie niszczeje i znacznie różni się od sąsiednich obiektów. Szkoda, bo to jeden z niemych świadków dawnych rolniczych terenów Rakowca i zapomnianej ulicy Zbarskiej.
Reper pokazujący liczbę 146
Zejście do piwnicy (fart chciał, że drzwi były otwarte!)
Dawne sanatorium Anima
Subskrybuj:
Posty (Atom)